🍸 Pustki Tyle Z Życia Tekst

Filozofia pustki – odnosząc się do klasycznego tekstu żyjącego w VI wieku filozofa Czandrakirtiego – to rdzeń buddyjskich nauk. Ta doktryna była tematem tego wydania "Rachunku myśli", w Tyle z życia Rudy Łysek Pokój Nie tu Po omacku Wampir Miłość i papierosy Lepiej osobno. Top Pustki Lyrics "Pokój" is a song by Pustki. It is track #5 from Sutra serca posiada jedne z najbardziej ujmujących prawd tej filozofii. Wraz z diamentową sutrą jest uważana za najmądrzejsze teksty. Mówi nam o pustce oraz przebudzeniu lub iluminacji, które pociąga za sobą ta koncepcja. Sutra serca jest bardzo popularnym tekstem, który narodził się w szkole buddyjskiej. Tyle tu mam, tyle tu mam I ciągle coraz więcej. Tyle tu mam, tyle tu mam I ciągle czegoś brak. Tyle tu mam, tyle tu mam I nadal pusto we mnie. Tyle tu mam, tyle tu mam, Tak trudno siebie znać. Wiem, że gdzieś tutaj będziesz. Wiem, że mam trochę więcej. Wrócę stąd, Cała przestrzeń woła mnie, Trawi serce. Tyle tu mam, tyle tu mam Provided to YouTube by Agora Digital MusicTyle z Życia · PustkiSafari℗ 2016 Agora S.A.Released on: 2014-03-07Auto-generated by YouTube. TYLE Z ŻYCIA - Pustki "Tyle z życia masz ile dasz Tyle z życia masz ile dasz Tyle szczęścia w ile uwierzysz Tyle złota ile uniesiesz Tyle sińców ile złości Tyle samo pogruchotanych kości Tyle cukru ile goryczy Choć od dziecka" Tyle z życia dziś masz - Tekściory.pl – sprawdź tekst, tłumaczenie twojej ulubionej piosenki, obejrzyj teledysk. Jakżesz ja się uspokoję Pustki tekst piosenki oraz tłumaczenie. Obejrzyj teledysk z Youtube i posłuchaj mp3 z YT. Sprawdź chwyty na gitarę. Dodaj Swoją wersję tekstu i chwyty gitarowe. Szymaniak była też jedną z kuratorek wystawy „Montaże. Debora Vogel i nowa legenda miasta” w łódzkim Muzeum Sztuki, która przybliżała teorię Vogel i umieszczała jej działalność na mapie nowoczesnego Lwowa i środowiska awangardy żydowskiej. Jej również zawdzięczamy przekłady z jidysz tekstów teoretycznych i poezji Vogel. B5IJH. VII. Z ŻYCIA CHOPINA. »Słabszy się czuję, nie mogę komponować, nie tyle dla braku chęci, ile dla fizycznych przeszkód, bo się tłukę co tydzień po innej gałęzi. A cóż mam robić? Zresztą oszczędza mi to trochę grosza na zimę«... Tak brzmiał wyjątek z listu Chopina do Grzymały, z d. 1 października 1848 r., kiedy artysta bawił w Szkocyi, w zamku lorda Stirling. Było to już po szeregu koncertów, z którymi wystąpił w Glasgowie, w Edimburgu i Manchester, a które, powiódłszy się znakomicie, przyniosły mu znaczny dochód. Niestety, były to ostatnie zarobione przezeń pieniądze. Gdy po upływie sześciu miesięcy, w marcu roku 1849, znalazł się z powrotem w Paryżu, gonił już resztkami, a że od chwili, gdy przyjechał, prawie ciągle musiał leżeć w łóżku, niezdolny ani do pracy kompozytorskiej, ani do dawania lekcyj, przyczem wydatki wciąż się zwiększały w miarę rozwijającej się choroby, więc doszło do tego niebawem, iż genialny twórca Mazurów i Polonezów ujrzał się bez grosza... Zaprzyjaźniony z nim serdecznie wiolonczelista Franchomme, na którego głowie spoczywała cała finansowa strona egzystencyi chorego, widząc pustki w kasie, nie znajdował innego sposobu wyjścia z tego krytycznego położenia, tylko naradzić się z gronem najbliższych znajomych i wielbicieli mistrza, co czynić? Należało skądciś dostać pieniędzy, Chopin bowiem, o ile nie wiedział, jak zaradzić temu bankructwu, o tyle denerwował się niem, tak, iż natychmiast czuł się gorzej. Skończyło się na tem, że się udano do panny Stirling, która, jako dawna uczennica Chopina, była tak zagorzałą jego wielbicielką, iż ją nawet posądzano o źle ukrywaną miłość ku niemu... Przed paru laty Chopin dedykował jej prześliczne dwa Nokturny, F-moll i Es-dur, a kiedy na początku roku zeszłego, po wybuchu rewolucyi lutowej, zdecydował się jechać do Anglii, to przyczyniły się do tego w znacznej mierze i namowy ze strony »Szkotek«, jak nazywał pannę Stirling i jej siostrę, panią Erskine. Była to osoba bogata nadzwyczaj, a że kult, jaki żywiła dla Chopina, był wiadomy powszechnie (wiedziano nawet, że Chopina często nudziły jej czułości i zbytnie zajmowanie jego osobą), nie wątpiono przeto, że dowiedziawszy się o kłopotach swego uwielbianego mistrza, nie omieszka mu przyjść z pomocą. Jakoż nie zawiodła pokładanego w niej zaufania: gdy jej powiedziano, jak rzeczy stoją, nie namyślając się ani chwili, ofiarowała franków, wyrażając gotowość ofiarowania więcej, jeśli tego tylko zajdzie potrzeba. O całem tem smutnem zaściu istnieje kilka wersyj, które warto poznać bliżej, bo nietylko opowiadają, jak romantyczną drogą doszły Chopina te pieniądze, lecz równocześnie rzucają ciekawe światło na ówczesny nastrój umysłów, dla nas dziś całkiem prawie niezrozumiały, a wielce dla epoki charakterystyczny. Pani Rubio, jedna z celniejszych uczennic Chopina, opowiadała historyę tę Niecksowi w następujący sposób. Pewnego dnia zjawił się u niej Franchomme, z oświadczeniem, że należy przedsięwziąć jakieś kroki, ażeby wystarać się o pieniądze dla Chopina, o czem dowiedziawszy się ona, zaproponowała poprosić o zasiłek bawiącą właśnie w Paryżu pannę Stirling, przybyłą tu umyślnie dla opiekowania się chorym artystą. Gdy Franchomme uznał pomysł ten za dobry, pani Rubio, jak zapewnia, udała się niezwłocznie do bogatej Szkotki, ta zaś usłyszawszy o kłopotliwem położeniu swego ulubieńca, przeraziła się w najwyższym stopniu, tłómacząc przybyłej, że nie dalej, jak kilka dni temu posłała Chopinowi, nic o tem nie mówiąc nikomu, franków. Posłała je w pakiecie, który dla niepoznania od kogo pochodził, kazała zaadresować w jakimś sklepie, a następnie, opieczętowawszy, poleciła wręczyć artyście. To był fakt; skoro Chopin do tej pory nic nie wiedział, ani wspominał o otrzymanej anonimowej przesyłce, dowodziło to tylko, że pieniądze gdzieś utkwiły po drodze. Ale gdzie?... Przedsięwzięto wszelkie możliwe starania, ażeby odnaleźć przepadłą zgubę, lecz szukano daremnie; pakiet zniknął, jak kamfora. Oczywiście, że to wywołało niemałą konsternacyę wśród przyjaciół Chopina. Gdy sobie łamano głowy, gdzie się pieniądze te podziać mogły, wpadł ktoś na oryginalny pomysł, ażeby zasięgnąć rady u słynnego medyumisty Aleksandra... Autorem tego pomysłu był, według pani Rubio, jakiś literat szkocki, znajomy czy krewny panny Stirling, nazwiska wszakże jego nie zapamiętała... Jakkolwiek niemało dałoby się powiedzieć o tej prawdziwie szkockiej propozycyi, to jednak, ponieważ wyczerpano wszelkie środki, zdecydowano się spróbować jeszcze i tego. A nuż się uda!... Nowoczesny czarownik, zapytany, gdzie szukać rzeczonego pakietu, oświadczył, że paczkę tę wraz z listem oddano żonie portyera, u której znajduje się dotychczas; iż on jednak, ażeby módz cośkolwiek bliższego powiedzieć w tym przedmiocie, koniecznie musi dostać choć kilka włosów z głowy podejrzanej odźwiernej; w przeciwnym razie nie jest w możności dać żadnych dokładnych informacyj. Zadanie było niełatwe, ale nie przedstawiało się znowu jako niemożliwe do spełnienia. Poprostu wypadało uciec się do podstępu!... Jakoż uknuto formalny spisek na głowę odźwiernej, a co najzabawniejsze, iż i Chopin, gdy go wtajemniczono w całą sprawę, nietylko dał się wciągnąć do tego niepowszedniego spisku, ale nawet, po długich naradach, w jaki sposób dałoby się podejść niczego niedomyślającą się kobietę, skoro zadecydowano, że najłatwiej by się dopięło celu, gdyby on był wykonawcą całego zamachu, nie cofnął się przed przyjęciem tej ryzykownej a trudnej roli. Ażeby się z niej godnie wywiązać, artysta poprosił portyerkę, ażeby mu wieczorem umyła nogi, co zresztą zdarzało się jej czynić już niejednokrotnie... Gdy przyszło do tej czynności, Chopin tak poprowadził rozmowę, że jakoś zgadało się o włosach wogóle, a po niejakim czasie o włosach madame la consierge w szczególności. W końcu, prawdopodobnie ku niemałemu zdziwieniu stróżki, artysta wyraził życzenie, że pragnąłby posiadać plecionkę z jej włosów... Madame la consierge, uważając to za jedno z tych dziwacznych zachceń, z któremi tak często spotyka się u ludzi chorych, i nie śmiąc sprzeciwić się podobnemu żądaniu, uczyniła mu zadość, choć pewno sobie pomyślała, że jednak temu panu Chopinowi coś się musiało pomięszać w inteligencyi... Ale nie o to chodziło, co sobie pomyśli pani portyerowa, lecz o jej włosy!... Gdy je zdobyto, zaraz nazazajutrz pospieszono z niemi do Aleksandra, ten zaś, przyjrzawszy się im, orzekł, że pieniądze znajdują się ukryte w zegarze ściennym, wiszącym w mieszkaniu portyera. Otrzymawszy tę informacyę, nie zwłócząc udano się do portyerki, która, zapytana o taki to a taki pakiecik, niedawno przysłany do pana Chopina, w pierwszej chwili zbladła, jak kreda, poczem, wyciągnąwszy z za zegara żądaną kopertę, zaczęła się tłómaczyć, iż ją na razie zapomniała oddać, później zaś, gdy sobie przypomniała o niej, wstydziła się przyznać, że powierzoną sobie rzecz tak długo przetrzymała w swojem mieszkaniu... Gdy rozwinięto pakiet, okazało się, że nie brakło ani franka. Mimo to, wszystkim nasunęło się podejrzenie, że madame la consierge, spodziewając się rychłej śmierci Chopina, a domyślając się, że w paczce są pieniądze, schowała ją umyślnie, ażeby sobie w odpowiedniej chwili przywłaszczyć jej zawartość...« Nieco odmiennie opowiada o przebiegu całej tej sprawy pani Audley w swej francuskiej książce o Chopinie. Według niej rzecz miała się tak: Jednemu z najbardziej zaufanych przyjaciół Chopina (Franchomme'owi) zdarzyło się raz rozmawiać z panną Stirling o kłopotach finansowych twórcy Nokturnów, na co wspaniałomyślna Angielka prosiła go o przyjęcie franków oraz o możliwie delikatny sposób wręczenia ich choremu. Życzeniu jej stało się zadość o tyle, że pieniądze, złożone w papierowej kopercie, oddano odźwiernej Chopina, z poleceniem, by list ten oddała adresatowi. Dla przyjaciół mistrza, współczujących jego przykremu położeniu, było to piękne znalezienie się panny Stirling, jakby promieniem słońca, rozjaśniającym ponure ciemności; szczególniej zaś mógł się z tego cieszyć Franchomme, czuwający nad kasą swego genialnego kolegi. To też nie trudno wyobrazić sobie jego zdziwienie, gdy w kilka dni po tem wszystkiem usłyszał nowe skargi z ust Chopina, który dobierając szczególnie cierpkich wyrażeń, użalał się na swoją nędzę. Franchomme, wiedząc o hojnym zasiłku panny Stirling, nie mógł zrazu wyjść z osłupienia, gdy jednak Chopin wciąż obstawał przy swojem, zaczęło go to w końcu niecierpliwić. Czując, że tu na dnie wszystkiego leży bezwarunkowo jakaś mistyfikacya, rzekł trochę podrażniony już tą rozmową: — Ależ, mój drogi, zdaje mi się, że chyba nie masz powodu troskać się zbytnio o swoją przyszłość. Chodzi tylko o całkowite odzyskanie zdrowia, a tego możesz oczekiwać z całym spokojem, mając pieniądze. — Co? Ja mam pieniądze? wykrzyknął Chopin urażony. Jestem bez grosza! — Jakto? A te franków, któreś otrzymał niedawno? — Dwadzieścia pięć tysięcy franków?!! Gdzież one są? Kto mi je miał przysłać? Nie otrzymałem w tych czasach ani jednego sou. — No, wiesz, tego to już trochę za wiele! Po takiej wymianie zdań, dość nieprzyjemnej dla obu przyjaciół, gdy nareszcie Franchomme opowiedział Chopinowi o owych franków od panny Stirling, i gdy się okazało, że Chopinowi nie dostarczono ostatnimi dniami żadnego listu z pieniędzmi, nie pozostawało nic innego, tylko szukać... Kwota była zbyt znaczna, aby dopuścić jej stratę. Jakoż zabrano się do dzieła. Po zbadaniu wszystkich okoliczności, towarzyszących wysłaniu owego listu z pieniędzmi, jeden fakt nie ulegał najmniejszemu zaprzeczeniu, że zapieczętowane pieniądze oddano odźwiernej, że je miała doręczyć Chopinowi, że ich jednak nie doręczyła. A zatem musiały znajdować się u niej... Chodziło o to tylko, w jaki sposób przekonać się o prawdziwości tego przypuszczenia, by jednocześnie nie obudzić czujności w stronie posądzonej. Ktoś wpadł na pomysł, by zapytać o radę w tym względzie słynnego podówczas w Paryżu medyumisty Alexisa. Ale i tu natrafiono na szkopół: na to bowiem, by z Alexisa coś wydostać, należało go z daną osobą wprowadzić w pośrednią lub bezpośrednią styczność, co w danej sytuacyi nie było wcale łatwem. Lecz zaradzono i temu. Ponieważ chodziło o portyerkę, więc za pomocą zręcznego podstępu wydostano od niej chustkę, którą zwykle nosiła na szyi, i chustkę tę zaniesiono medyumiście. Ten, wziąwszy ją do ręki, odrazu dał żądane objaśnienie, mówiąc, że poszukiwane franków znajdują się za lustrem w mieszkaniu portyera. Po zasiągnięciu tej informacyi, osoba, która list była doręczyła odźwiernej, niezwłocznie udała się do niej, oświadczając, że listu, o którego oddanie Chopinowi prosiła niedawno, artysta nie otrzymał dotąd... Czemu? Na to portyerka wyjęła z za zegara żądaną paczkę, i oddając ją, rzekła z najzimniejszą krwią: — Eh bien, la v' la, vot lettre! Poprostu, zatknąwszy paczkę za zegarem, ażeby ją przy pierwszej sposobności zanieść na górę, zapomniała o niej na śmierć... Gdy wreszcie pieniądze doszły do rąk Chopina, zawahał się z przyjęciem tak znacznej sumy. Według twierdzenia pani Rubio, zatrzymał tylko franków, resztę zaś zwrócił swej hojnej przyjaciółce. Franchomme jednak, który w danym wypadku musiał być z natury rzeczy najlepiej powiadomionym, utrzymuje z całą stanowczością, że Chopin zatrzymał franków, co jest o tyle prawdopodobniejsze, że przy wysokiej stopie, na jakiej wielki pianista żyć był przyzwyczajony, drobna stosunkowo suma franków starczyłaby na bardzo niedługo. Nie należy zapominać, że artysta trzymał obszerne mieszkanie na pierwszem piętrze, że, jakkolwiek chory i często zmuszony leżeć w łóżku, prowadził dom otwarty, przyjmując liczne grono znajomych, że do stołu prawie nigdy nie zasiadał sam, że prócz służącego miał przy sobie od niejakiego czasu »gardmaladę«, że pozostawał pod opieką pierwszych powag lekarskich, że na spacer do lasku Bulońskiego nie wyjeżdżał nigdy inaczej, tylko powozem, i t. d., i t. d. Uwzględniwszy to wszystko, łatwiej się wierzy Franchomme'owi, niż pani Rubio. Kiedy panna Stirling zdecydowała się wesprzeć Chopina franków, to tylko dała tem dowód, że znała doskonale jego potrzeby... Nadmienić wypada, że i co do wielkości ofiarowanej mu sumy nie wszystkie relacye są z sobą w zgodzie. I tak np. Karol Gavard (który wogóle jest jednem z najwiarogodniejszych źródeł odnośnie do Chopina) powiada, że mu ofiarowano nie lecz tylko franków. Anna GaszUniwersytet Śląski Codzienność widziana przez optykę wartości Esej na konkurs "Codzienność wartości - wartość codzienności" Kilka chwil zasłuchania w szum lasu, obecności, refleksji nad tajemnicą swej tożsamości, wczucie w tożsamość drugiego, zwyczajna autentyczność, przynoszą chwile zatrzymania, jednocześnie wprowadzając człowieka ogarniętego codziennością w przestrzeń pytań o to kim jest człowiek, o sens ludzkiego życia i jego wartość, tak by o codzienności nie zapomnieć, a wzbogacić ją o doświadczenie prawdy, piękna, dobra. W zgiełku ulicznych problemów, spraw załatwianych i tych jeszcze do załatwienia, rozmaitych dążeniach, o ściśle określonych celach i tych, w których sformułowanie celu jest nieistotne, spowszedniało już pytanie: "Gdzie w tym wszystkim człowiek?", "jak wygląda nasza codzienność?" Człowiek żyjący w czasach współczesnych to bardzo często człowiek zagoniony, znerwicowany, zmęczony. Perspektywa etycznego wymiaru naszego życia zostaje sprowadzona nierzadko do tego, czym zajmujemy się w czasie wolnym od zajęć, konkretne zachowania moralne zaś obowiązują o tyle o ile są wymagane. W namyśle nad etycznymi i humanistycznymi zagadnieniami, z jakimi mierzy się bądź zmierzyć winien człowiek, pragnę w impresyjnym szkicu zastanowić się nie tyle nad tym, ile współcześnie poświęca czasu na własne samodoskonalenie na gruncie moralności, a raczej, jak przestrzeń etyczności wpleść w codzienność, w której uczestniczymy, a nie jej przeciwstawić. Na kanwie zimowej lektury "Kłopotu z istnieniem", autorstwa Henryka Elzenberga oraz zamyśleniu nad Nietzscheańską troską o człowieka powstały niniejsze spostrzeżenia. O wartościach słów kilka "Dla mnie istotne jest inne znaczenie wyrazu "wartość". Nie zdolność zaspokajania interesów, ale pewna >godność, szlachetność, szacownośćswego bytu i dobrobytusię żyjetak a tak się postępujeco prawda się umiera<, ale nie dotyczy to osobiście nikogo"[12]. Spróbować przetrwać, nie zwariować ale i nie zagubić się w wygodnej obojętności pozbawionej zadumy egzystencji. W pośpiesznym zakupowym szybowaniu, między pracą, domowymi porządkami, snem, znaleźć czas na delektowanie się rozmową, by nie tylko przeżywać życie, ale także je smakować, w pogoni za odjeżdżającym autobusem spojrzeć w niebo po prostu... Dramatyczna wspaniałość życia [13] . Twórcza codzienność"Dzieło sztuki to symfonia grana na naszych najdelikatniejszych uczuciach (...) Magiczny dotyk piękna budzi tajemne struny naszej istoty - drżąc i dygocąc odpowiadamy na wołanie. Dusza rozmawia z duszą. Słuchamy niewypowiedzianego, spoglądamy na niewidzialne (...) Dawno zapomniane wspomnienia powracają, nabierając nowego znaczenia. Nadzieja przytłumiona strachem, tęsknota, której się wypieramy - stają przed nami w nowym blasku"[14]. Codzienność kojarzy nam się dziś bardzo pejoratywnie. Ciąży człowiekowi jak wciąż na nowo wtaczany przez Syzyfa kamień. Zrutynizowane życie, choć ustabilizowane, to zmęczone i pozbawione radości. Żyjemy, ale jakby od niechcenia, przytłoczeni tym wszystkim, co na co dzień musimy (chcemy) robić. Co gorsza, często nie wiemy dlaczego tak się dzieje. Od świtu do nocy zapewniamy sobie coraz lepsze warunki życia, ale nie mamy już czasu żeby żyć[15]. Najgorsze zdaje się być to, że nie ma reguł. Czy człowiek współcześnie przeżywa kryzys? Być może... Jednakże pojęcie "kryzysu" często staje się po prostu pojęciem wykorzystywanym dla usprawiedliwienia dewaluacji życia, rezygnacji z życia świadomego wspartego o aksjologiczny fundament. Co znaczy być człowiekiem autentycznym, w świecie jakich wartości pragnę żyć, jakie są moje odczucia? Szukając odpowiedzi na te pytania zrodziła się we mnie refleksja o tym, co powoduje, że wszelkie nasze dążenia, wybory czy poglądy są w istocie nasze, a więc pozwalają żyć u źródeł sensu. Autentyczność jako fundament Niepokojąco aktualne zdaje się spostrzeżenie Nietzschego, że "zainteresowanie prawdą znika, w miarę, jak prawda zapewnia mniej przyjemności"[16]. Dlaczego niepokojące? Kiedy znika zainteresowanie prawdą, rozumianą jako poszukiwanie własnej tożsamości, zanika wszelka możliwość mówienia o człowieku i rozumienia człowieka, zanika możliwość życia autentycznego. Paradoksalnie, prawdziwość nauki daje się dziś coraz to precyzyjniej dookreślić. Rozwojowi dziedzin naukowych towarzyszy jednak regres człowieczeństwa wobec którego życie codzienne staje się pustym, pozbawionym sensu tworem. "Duch wolny, duch wyzwolony, który na nowo posiadł samego siebie"[17]. Człowiek autentyczny, to człowiek, który poszukuje prawdy. Teologia fundamentalna powie o człowieku; homo absconditus, jednocześnie wskazując na życie jako dochodzenie do pełnego zrozumienia własnej tożsamości. Swoisty związek tajemnicy i poznania wskazuje na poszczególne wydarzenia życia codziennego, jako sensotwórcze ślady ogromu niedostępnej człowiekowi całości. "Nigdy nadaremnie nie będziesz się piął w górach prawdy: albo już dziś dosięgniesz wyższego stopnia, albo wyćwiczyłeś swe siły, żeby jutro stanąć wyżej"[18]. Słuszny jest zarzut, że pełnia prawdy pozostaje przed człowiekiem zakryta. Ową zakrytość należy uznać także względem nas samych. Tajemnica jednakże nie wyklucza, a umożliwia jej odkrywanie, poznawanie i zgłębianie. Dlatego też "dążenie ludzkie do prawdy wydaje się czymś, co wynika z samej naszej natury"[19], a to co w tymże poszukiwaniu jest punktem wyjścia to zrozumienie, kim jestem, odnalezienie autentyczności własnego istnienia. Być może warto więc zastanowić się, gdzie w tym wszystkim co robimy na co dzień jesteśmy, czy w jakimś stopniu nasza zewnętrzność jest wyrazem postawy autentycznej, odzwierciedlającej naszą niepowtarzalną osobowość? Świat wartości - w poszukiwaniu sensu codzienności "Wiele jest dróg, którymi człowiek może zmierzać do lepszego poznania prawdy, a przez to czynić swoje życie coraz bardziej ludzkim"[20]. Stawać się coraz bardziej ludzkim, to stawać się coraz bardziej autentycznym wobec siebie i drugiego. Postawa otwartości i prawdziwości stanowi podstawę dla dostrzeżenia sensu i twórczego odnalezienia w tym wszystkim, co składa się na naszą codzienność, wymiaru niecodziennego, a więc pozwala zrozumieć niepowtarzalną wartość czynności, wytworów, relacji na które składa się nasza codzienność i ważności etycznego tychże ugruntowania. "Sens potrzebuje pomostów. Przychodzi poprzez doświadczenie spotkania. Potrzebuje ludzkich relacji, żeby przyjść (...) Sens od początku był więzią. A więź jest nośnikiem sensu"[21]. Miejscem epifanii sensu jest dla człowieka świat mu najbliższy, zmagania życia, oczekiwanie na spotkanie z przyjacielem, ukochanym, powrót do domu, ale także dziewięć godzin pracy, w której wypełnia jak najrzetelniej przydzielone obowiązki czy odprowadzenie zmarłego towarzysza życia na miejsce jego pochówku. Wszędzie tam gdzie jest człowiek, jest możliwość uczłowieczenia rzeczywistości, w której żyje w podmiotowej postawie bycia dla. I nie tyle chodzi o to by dojść do ładu ze wszystkim za wszelką cenę, ale aby w tym właśnie fragmencie życia smakować, w autentycznym, pełnym pasji dotyku odczuwać jego wartość i znaczenie bądź w sytuacji odwrotnej nie nadawać mu jej jeśli jest 'stratą czasu' przybraną w pozorną ważność, pozorny sens, usprawiedliwiający ich rzeczywistą iluzoryczność. Warto bowiem zauważyć, że panuje dziś pewna obsesja sensu, "wszystko musi mieć sens i być absolutnie użyteczne dla celów absolutnie obsesyjnych działań"[22]. Czy jednakże nie na zbyt wiele w tym zbiorowości, a zbyt mało konkretnej, zwyczajnej proegzystencji człowieka? "Współczesny powszechnie spotykany typ człowieka to człowiek w pośpiechu (...), który jest więźniem konieczności, który nie umie zrozumieć, że jakaś rzecz być może nie jest użyteczna; nie rozumie on również, że tak naprawdę, to właśnie sprawy użyteczne mogą być bezużytecznym i wyczerpującym do cna ciężarem"[23]. W świecie splątanych antynomii, stajemy wobec wyzwania przerwania zaklętego kręgu rozpowszechniającej się bezosobowości, abstrakcyjnej siły zbiorowości i pogoni za tym co wciąż nienadeszłe. Tworząc codzienność wartościową i wartą przeżywania tworzymy siebie i wspólnotę autentycznego człowieczeństwa. Impresje końcowe "Nie można popaść w obsesję"[24]. Nasza codzienność jest miejscem, w którym tworzymy własne człowieczeństwo, decydujemy o tym, co się dokonuje, a więc o tym, jak to, co nazywamy "codziennością" wygląda. Może zamiast mówić o kryzysie, potrzeba przypomnieć sobie i innym, że świat, w którym żyjemy jest światem, w którym wydarza się nasze życie, jego rzeczywisty wymiar miejsce realizacji ideałów, płaszczyzna w której odkrywamy kim jesteśmy. Zamierzeniem mym nie było rozstrzygnięcie podjętych w niniejszym eseju problemów. Poprzestałam na zanotowaniu kilku spostrzeżeń, które być może pozwolą czytelnikowi zatrzymać się na moment i spróbować zastanowić się nad tym jak wygląda nasza codzienność, a jak powinna wyglądać? [1]H. Elzenberg, Pisma Aksjologiczne, Lublin 2002, s. 309. [2]M. Tyl, Pesymizm konserwatyzm wartości. O filozofii Henryka Elzenberga, Katowice 2001, s. 170. [3]J. Filek, Filozofia jako etyka. Eseje filozoficzno- etyczne, Kraków 2001, s. 14. [4]Ibidem, s. 12. [5]A. Gruszka, Zgarbiony ciężarem myśli. Wybór poezji, Katowice 1998, s. 23. [6]Por. M. Tyl, Pesymizm konserwatyzm wartości. O filozofii Henryka Elzenberga., dz. cyt., s. 9. [7]F. Nietzsche, Niewczesne rozważania, Kraków 2003, s. 153. [8]M. Tyl, Pesymizm konserwatyzm wartości. O filozofii Henryka Elzenberga., s. 9. [9]T. Gadacz, O umiejętności życia, dz. cyt., s. 76. [10]Ibidem, s. 14-15. [11]E. Fromm, O sztuce miłości, przeł. A Bogdański, Warszawa 1992, s. 76, w: T. Gadacz, O umiejętności życia, dz. cyt., s. 108. [12]T. Gadacz, O umiejętności życia, dz. cyt., s. 108. [13]H. Elzenberg, Kłopot z istnieniem. Aforyzmy w porządku czasu, Toruń 2002, [14]O. Kakuzo, Księga herbaty, Kraków, s. 83. [15]Por. T. Gadacz, O umiejętności życia, dz. cyt., s. 20. [16]F. Nietzsche, Ludzkie arcyludzkie, Tłum. L. Staff, Kraków 2003, s. 158. [17]F. Nietzsche, Ecce homo. Jak się staje- Kim się jest, Tłum. L. Staff, , Kraków 2003, s. 48. [18]F. Nietzsche, Wędrowiec i jego cień, Kraków 2003, s. 119. [19]J. Zawieyski, Owoc czasu swego, dz. cyt. 7. [20]Jan Paweł II, Fides et ratio, Wrocław 1998, s. 5. [21]K. Grzywocz, Na początku był sens. Z ks. Krzysztofem Grzywoczem rozmawia Krystyna Jabłońska; "Więź" nr 8-9 (538-539), 2003, s. 50. [22]T. Merton, W natarciu na niewypowiadalne, Bydgoszcz 1997, s. 33. [23]Ibidem, s. 33. [24]Ibidem, s. 43. do góry Tekst piosenki: Tyle z życia masz ile dasz Tyle z życia masz ile dasz Tyle szczęścia w ile uwierzysz tyle złota ile uniesiesz Tyle sińców ile złości Tyle samo gruchotanych kości Tyle cukru ile goryczy Choć od dziecka wolę słodycze Powiem to za ciebie Powiem to za ciebie Powiem to za ciebie Powiem to za ciebie Powiem to za ciebie Powiem to za ciebie Powiem to za ciebie Powiem to za ciebie Tyle mrozu ile upałów Tylko słońca ciągle za mało Tyle zmierzchów ile świtów Tyle nudy ile przygód Tyle łez ile na trumnie piachu Tyle mordów ile strachów A gdy usłyszysz statki na niebie Siedem razy spluwaj za siebie Powiem to za ciebie Powiem to za ciebie Powiem to za ciebie Powiem to za ciebie Powiem to za ciebie Powiem to za ciebie Powiem to za ciebie Powiem to za ciebie Tyle z życia masz ile dasz Tyle z życia masz ile dasz Zapamiętaj moje słowa Zapamiętaj moje słowa

pustki tyle z życia tekst